Na początku chciałabym powiedzieć, że jestem cholernym zboczeńcem. Widzicie, oglądam Naruto odkąd zdjęli Króla Szamanów na Jetixie i od pierwszego odcinka kibicowałam Sasuke i Sakurze. Po prostu dla mnie oni byli sobie całkowicie przeznaczeni. Byłam nawet gotowa pisać listy do Kishiego, więc zaczęłam się uczyć japońskiego. Ale to inna historia, a i tak nic z tego nie wyszło. Wszyscy, którzy czytali chociaż przedostatni rozdział Naruto, wiedzą, że Sasuke ponownie chce szukać siebie, chodząc po górach i pasąc owce, czy coś w ten deseń. Jestem zbyt zmęczona, by lepiej to skrócić. Stwierdziłam, że gesty i słowa, które padły między Sasuke i Sakurą nie są dla mnie wystarczające. Musiałam to napisać! Wybaczcie, czytacie na własną odpowiedzialność. Alternatywa jest dziwna, nieco zboczona, taka niemoja prawie.
Nakręciła kosmyk włosów na palec wskazujący, rumieńce
rozlały się po jej policzkach, gdy opuściła głowę. Patrzyła na czubki własnych
butów, nie na mnie, a ja już wiedziałem, co chciała powiedzieć. Nigdy nie
pytała, zawsze mówiła.
— A gdybym ci powiedziała, że… że… chciałabym iść z tobą.
Jej głos składał się z nieśmiałości, może było w nim
odrobinę nadziei, ale trudno było mi ją wyłowić. Za to poczułem, że mnie kusiła. Nie
usłyszałem, to było wyczuwalne.
Patrzyłem jak sekundy mijają, a ona zastyga w czasie, na
świecie, coraz bardziej, czekając aż wykonam jakiś gest albo wypowiem wszystko
przekreślające słowo. Kakashi stał zaledwie kilka metrów dalej i nie pasował do
takiej chwili. W nocy byłoby mi łatwiej. W dzień widziałem wszystko i wszyscy
widzieli to co ja. Publiczna intymność nie bardzo mi leżała. Poruszyła się wraz
z moimi słowami. A może chwilę przed nimi, gdy wyczuła, że podjąłem decyzję.
— Spakowałaś się? — zapytałem rzeczowo.
Jeszcze miałem szansę uciec.
Skinęła.
To co poczułem nie było radością. Jedyne co ostatnio dane
było mi czuć to spokój, więc coś nowego w mojej głowie potraktowałem jako swego
rodzaju intruza. Jak na razie pozwoliłem mu się rozgościć i stwierdziłem, że
może nawet zostać na dłużej, gdy szła w moją stronę. Lubiła nosić spódniczki.
Nigdy nie zwróciłem na to uwagi, ostatnio widywałem ją tylko w czasach walk.
Wcześniej głowę zaprzątały mi techniki, teraz była to ona. Nie spódniczka, osoba. Miała krótkie nogi, ale
ładne, gładkie. Jeszcze nie wiedziałem, że są tak gładkie. Miałem się
dowiedzieć. I później wcale nie wydawały mi się takie krótkie. Po prostu ona
była niska.
Spodobały mi się też jej legginsy. Konkretniej. Nie legginsy
zwróciły moją uwagę, ale to, że były obcisłe lubiłem tylko w nich.
— Sasuke?
Patrzyłem. Patrzyłem tak długo jak jeszcze nigdy, a wzrokiem
objąłem dopiero połowę, w dodatku nie całą, a na tyle na ile pozwalały mi
ubrania. Pociąg seksualny był dla mnie nowością.
— Masz pięć minut. Idź po rzeczy, będę tu czekał.
Skinęła ponownie i zrobiła kilka kroków w tył. Niepewnych,
trochę chwiejnych. Spojrzała na mnie. Marszczyła brwi, jakby miała zacząć
płakać.
— Nie odejdziesz beze mnie?
Wraz z tym spojrzeniem i tymi słowami światło dzienne
przestało mnie z lekka interesować.
— Nie odejdę.
Lubiłem te nasze wymiany zdań. Brzmiały jak obietnice.
Zawsze. Nawet gdy wymawialiśmy tylko swoje imiona. Dziwne.
Patrzyłem jak biegnie w kierunku domu. Jej włosy tańczyły
chaotycznie z każdym krokiem. Urosły. To dobrze.
— Uważajcie na siebie. — Kakashi w końcu zwrócił na siebie
moją uwagę. Nie do końca, co prawda, ponieważ wciąż w mojej głowie brzmiał jej
głos.
— Teraz zrobiło się w miarę bezpiecznie — odparłem. —
Poradzę sobie.
Kakashi oddalił się,
nie wypowiadając już ani słowa.
Sakura wyrobiła się w cztery minuty. Nie wiedziałem jak,
ponieważ pięć w moim mniemaniu to minimum. Jej policzki wciąż były uroczo
zarumienione i jeszcze miałem je oglądać w tym stanie przez kilka następnych
lat. Wtedy o tym nie wiedziałem, więc chłonąłem widok jak mogłem. Patrzyłem.
Znów długo i nieprzerwanie. Miała małe, miękkie usta. O tym jak miękkie przekonałem
się nieco później.
— Idziemy — powiedziałem.
Po kilku godzinach biegu zrobiło się ciemno. Od wioski
byliśmy już daleko, podobnie jak od ludzi i innych niepotrzebnych spraw.
Zwolniła. Powoli zamieniła bieg w spokojny chód. A ja, choć nie byłem ani trochę
zmęczony, dołączyłem do niej. Otarłem rękę o jej ramię. Może przypadkowo, może
nie, nie pamiętam. Położyła dłoń na zgięciu mojej ręki, sunęła nią w dół,
rozkosznie delikatnie. W momencie, w którym splotła nasze palce, wiedziałem, co
się wydarzy tamtej nocy.
— Zróbmy postój. — Nie pytała. Nigdy nie pytała.
Przy ognisku nie siedzieliśmy koło siebie. Była po drugiej
stronie, naprzeciwko. Mogłem patrzeć. Wiedziałem, że wszystko po to, bym mógł
patrzeć. Płomienie oświetlały jej twarz, wiły się w jej oczach,
roziskrzonych oczach. Jej grzywka
potargała się od biegu. Chciałem ją odgarnąć. Chciałem odgarnąć wszystkie jej
włosy do tyłu i być blisko jak jeszcze nigdy.
— Relacje między nami zawsze były skomplikowane — zaczęła,
podnosząc na mnie wzrok.
— Teraz są jasne — odparłem. Powstrzymywałem się przed tym,
by wstać i przygnieść ją do chłodnej ziemi własnym ciężarem. Wtedy odgarnąłbym
jej włosy, pociągnął za nie.
— Nie są. — Na początku powiedziała to tak cicho, że musiała
się powtórzyć. — Nie są. Muszę wiedzieć, czy jesteś gotowy.
Podszedłem do niej tak wolno na ile było mnie na to stać.
Chciałem jej już dotknąć.
— Jestem. — Naprawdę byłem. Przejechałem palcami od jej kolana
w górę. Zadrżała. Dla mnie to też było przyjemne.— Czekałaś na mnie
wystarczająco długo, nie sądzisz?
Pocałowałem ją spokojnie, wolno. Smakowała słodko, jej oddech
był ciężki, ciepły. Poczułem to, gdy rozchyliła usta. Był też wilgotny.
— Ty nie czekałeś
na mnie? — Zapytała, gdy odsunąłem trochę twarz, choć właśnie podciągałem jej koszulkę
w górę. — W ogóle?
Uświadomiła mi
coś.
— Czekałem.
Wystarczyły te
słowa i kolejny pocałunek, a już należała do mnie.
Chociaż… ona
zawsze była moja.